Strona:PL Karol May - Jego Królewska Mość.djvu/40

Ta strona została uwierzytelniona.

— Później się pan dowiesz. Teraz zachodzi przedewszystkiem pytanie, co czynić z tymi ludźmi?
— Zamknąć oczywiście! — oświadczyła Józefa. — W najgorszych lochach, sennor! Najgorsze będą dla nich jeszcze za dobre. Codziennie wymierzać im chłostę, a pokarmu dawać tylko raz na tydzień.
— Prosiłbym pani, abyś była nieco wyrozumialsza, sennorita. Nie wiem, czy nie znajdziesz się w takiej sytuacji, kiedy przyda ci się czyjaś pobłażliwość.
— Żadnej wyrozumiałości, ani krztyny wyrozumiałości dla nich. Nieprawdaż, ojcze?
Cortejo przytaknął głową.
— Pobłażliwość byłaby nie na miejscu. Straciłem oko. Zabrano mi moją hacjendę i zamordowano ludzi. Niema dla nich kary zbyt okrutnej! Gdzie są lochy, w których sennor ich umieścisz?
— O piętro niżej, sennor. Czy zechciałbyś obejrzeć?
— Tak. Chcemy się na własne oczy przekonać, jakie rozkosze oczekują tych drabów. Czy nie sprowadzimy ich wszystkich naraz? Może rozluźnimy więzy u nóg, aby mogli chodzić?
— Ani myślę! Nie można żartować z tymi ludźmi. Nie chcę im dać najmniejszej okazji do ucieczki. Niech leżą, dopóki ich pojedyńczo nie zaniesiemy. Idźmy więc!
Doszedł z nimi do schodów. Stanęli wnet w wąskim i długim korytarzu, gdzie z obu stron znajdowały się bardzo małe celki, ledwo mogące zmieścić

34