i ryczą, że aż uszy puchną. Czy naprawdę zostawisz ich w lochu?
— Naturalnie.
— I umrą tutaj?
— To się zobaczy. Ale czy nie powiedziałeś, że nasi więźniowie ukryli konie w zagajniku? Zwierzęta mogą nas zdradzić.
— Trzeba je oddalić. Ale dokąd?
— Przedewszystkiem idź tam i zedrzyj z nich wszystko, co mają na sobie. Potem wyprowadzisz je w pole i rozpędzisz na wszystkie strony.
— Szkoda. Można sprzedać.
— Mógłbyś łatwo nabawić nas nieszczęścia. Póki noc, możesz usunąć konie. Poprzestań na zdobyczy, którą z nich już zdarłeś.
Monfredo odszedł posłusznie. Przybywszy do koni, zdjął uprząż, sprzągł je razem i sprowadził z góry. Na dole skoczył na jednego z rumaków i, prowadząc pozostałe za olstra, pomknął ku równinie. Oddaliwszy się o szmat drogi, rozpędził wierzchowce na wszystkie strony, poczem pieszo wrócił do miasta. Trop dziewięciu jeźdźców, którzy kilka godzin przedtem mknęli do celu, pełni radosnej nadziei, był całkowicie zatarty. — —
Nazajutrz Hilario zawołał bratanka i wraz z nim zeszedł do lochu Corteja i jego córki. Więzień, przeciągając się, zapytał:
— Czy przychodzi pan uwolnić nas, sennor Hilario?
— Uwolnić? To zależy! Od pana zależy, czy zostaniesz tutaj i zgnijesz, czy też odzyskasz nadzieję ratunku.
Strona:PL Karol May - Jego Królewska Mość.djvu/45
Ta strona została uwierzytelniona.
39