Strona:PL Karol May - Jego Królewska Mość.djvu/52

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wszystkobym zniósł, bylebym tylko zobaczył ją raz jeszcze — rzekł, kontunuując rozpoczętą rozmowę.
Och, sennor, nie uwierzy pan, jak ogromnie się cieszę!
— Oznajmiła, że niebawem przybędzie. Lecz niema jej. Czekam daremnie!
— Nie trać pan cierpliwości. Juarez ją przyprowadzi.
Podeszła do okna; zasłoniła oczy ręką i spojrzała uważnie wdal.
— Sennor, zdaje się, że widzę jeźdźców.
Santa Marja! Oby to był nareszcie Juarez!
Oboje wytężyli wzrok.
— Tak, to jeźdźcy, — rzekła Marja.
— Jest ich wielu — dodał hacjendero. — Zbliżają się. Boże, moja córka jest chyba z nimi!
Zamknął oczy ze wzruszenia. Wszakże ucho jego czuwało. Usłyszał tętent koni, który brzmiał jak głuche uderzenia piorunu.
Było to wojsko, składające się z białych i czerwonoskórych. Mikstekowie rzucili się na spotkanie. Rozległy się okrzyki radosne, zagłuszone rżeniem i parskaniem ognistych rumaków. Szybkie, zdecydowane kroki męskie rozległy się na schodach. Otworzono naoścież drzwi. Arbellez utkwił wzrok w człowieku, który przestępował próg.
— Juarez — szepnął osłabionym ze wzruszenia głosem.
— Prezydent! — zawołała Marja Hermoyes.

46