— Tak, to ja, — rzekł Zapoteka. — Witam pana z Bogiem, sennor Arzellez! Jak się panu powodziło?
— Źle, bardzo źle, sennor, — odpowiedziała Marja, — Józefa Cortejo wtrąciła go do lochu, gdzie miał zginąć z głodu. Nasz dobry pan straszliwie cierpiał.
Juarez ściągnął groźnie brwi. Chciał o coś zapytać, ale przeszkodził mu okrzyk radosny, który padł u progu pokoju.
— Ojcze!
— Emmo, moje dziecko!
Słowa te zamarły na wargach starego hacjendera. Z zamkniętemi oczami wyciągnął ramiona. Po chwili, milcząc, trzymali się w objęciach. Łzy ciężko spływały po policzkach.
Juarez ujął Marję za rękę i wyprowadził z pokoju.
— Zostawmy ich samych — rzekł do niej. — Ta błoga chwila należy do nich i nie możemy ich jej pozbawiać. Ale powiedz pani, gdzie jest sennor Sternau?
— Wyjechał — odpowiedziała. — A także Bawole Czoło, Niedźwiedzie Serce i inni. Dokąd, niewiadomo.
— Musieli przecież powiedzieć.
— Nie. Nie mogli powiedzieć; sami nie wiedzieli. Pomknęli za Józefą Cortejo.
Marja w krótkich słowach opowiedziała wszystko, co jej było wiadome. Nadeszła tymczasem Karja. Wraz z Marją weszła do Arbellezów, aby przywitać się ze starcem; Juarez zaś musiał się zająć odpowiedniemi zarządzeniami.
Strona:PL Karol May - Jego Królewska Mość.djvu/53
Ta strona została uwierzytelniona.
47