mi do Kurta. Zboku, przy biurku, siedział i pisał v. Branden, adjutant. Obrzucił Kurta chłodnem spojrzeniem i nie przestał pisać.
Upłynęło kilka minut. Kurt zakasłał głośno, i dopiero teraz pułkownik odwrócił się powoli.
— Kto tu kaszle? Ach, jest tu ktoś! Kto pan jesteś?
— Podporucznik Unger, według rozkazu, panie pułkowniku.
Pułkownik podniósł się, nasadził binokle i oglądał zimno młodego podporucznika. Nie mogąc nic zarzucić jego zewnętrznemu wyglądowi, rzekł:
— A zatem, stawił się pan. Niech pan zamelduje adres w adjutanturze. Muszę panu powiedzieć, że w gwardji wymagania są wielkie. Czy zna pan panów oficerów?
— Nie.
— Hm! Czy będzie się pan stołował w kasynie?
— Mieszkam i stołuję się u znajomych.
— Ach, tak. Hm! A więc doprawdy nie wiem, w jaki sposób pana zaznajomić z panami oficerami.
Kurt zrozumiał o co chodzi, jednak odezwał się grzecznie:
— Zdaje się, że panowie adjutanci przedstawiają kolegów. Nie wiem, czy w gwardji inne panują zwyczaje.
Pułkownik chrząknął i rzekł:
— Nie może pan chyba wymagać, aby w gwardji, skupiającej kwiat szlachty, przyjmowano taki — łagodnie się wyrażając — mieszczański zwyczaj. Ten,
Strona:PL Karol May - Jego Królewska Mość.djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.
76