— Hm, może to i prawda, — mruknął Kurt, zamawiając szklankę piwa. — Wielcy panowie niewiele sobie z tego robią, czy nas wprawiają w zły, czy dobry humor.
— A więc słusznie przypuszczałem. Przychodzi pan z tego wielkiego domu? Zapewne szukał pan posady?
— Być może.
— Kto tam właściwie mieszka?
— Hrabia de Rodriganda.
— Wszak to nazwisko hiszpańskie?
— Tak, to Hiszpan.
— Bogaty?
— Bardzo.
— A więc zna pan dobrze jego stosunki?
— Czy sądzi pan, że hrabia opowiada o swoich stosunkach takiemu, co go prosi o posadę?
— Kim pan jesteś?
Kurt skrzywił się i odpowiedział:
— To nie ma nic do rzeczy! Wygląda pan też na takiego wielkiego pana, więc niech pana o to głowa nie boli, kim jestem.
Oczy kapitana rozbłysły zadowoleniem. Tonem uspakającym rzekł:
— Osadził mnie pan! To mi się podoba! Lubię takie zacięte charaktery, gdyż można na nich polegać. Czy bywał pan często w tej willi?
— Nie — odpowiedział zgodnie z prawdą Kurt.
— Czy wróci pan tam?
— Tak; muszę nawet.
Strona:PL Karol May - Jego Królewska Mość.djvu/94
Ta strona została uwierzytelniona.
88