Strona:PL Karol May - Jego Królewska Mość.djvu/95

Ta strona została uwierzytelniona.

Kapitan przysunął się i zapytał cichym głosem:
— Posłuchaj pan, młody człowieku, — podobasz mi się. Czy jest pan majętny?
— Nie. Jestem ubogi.
— Czy chce pan dobrze zarobić?
Hm! W jaki to sposób?
— Pragnę poznać sprawy hrabiego, a że pan tam pójdziesz, łatwo ci będzie dowiedzieć się o różnych rzeczach. Gdyby mi to pan zakomunikował, byłbym bardzo wdzięczny.
— Zastanowię się — rzekł Kurt po namyśle.
— Doskonale. Widzę, że jest pan przezorny, a to wzmaga moje zaufanie do pana. Sądzę, że będę mógł się panu przydać. — Zbadawszy ubiór Kurta, dodał: — Jeśli pan zechcesz, będziesz mógł zarobić u mnie sumkę niezgorszą. A następnie, kiedy pan pozna, że nie jestem sknerą, będziesz bardziej rozmowny. Jestem tutaj obcy i potrzebuję człowieka, na którym mógłbym polegać.
— A co miałbym robić? — zapytał Kurt z udaną radością.
Kapitan obejrzał go ponownie. Kurt był ubrany skromnie i nadawał sobie szczery, poczciwy wygląd. To ujęło kapitana. Pomyślał, że ten młody — na pewno niedoświadczony — człowiek, którego rysy świadczyły o mądrości, będzie bezpiecznem narzędziem w jego rękach.
— Nie chce pan powiedzieć, kim jesteś. Czy mogę przynajmniej wiedzieć, kim jest pański ojciec?
— Mój ojciec jest marynarzem.

89