— Ach, a zatem nie zaliczasz się do wielkich panów. Szuka pan posady?
— Przyrzeczono, ale robią trudności.
Kapitanowi było to na rękę. Z miną opiekuna rzekł:
— Gwiżdż sobie na nich! Dam panu lepsze utrzymanie, o ile stwierdzę, że możesz się przydać. Musiałby pan tylko mieć nieco przebiegłości.
Kurt mrugnął porozumiewawczo.
— O, tej mi nie brak, jak się pan wnet przekona.
— Ale musiałbam wiedzieć, kim pan jesteś i jak się nazywasz.
— Dobrze. Dowie się pan, skoro panu dowiodę, że mogę się przydać. Muszę panu powiedzieć, że ja tu w pewnych miejscach niezupełnie dobrze jestem zapisany; dlatego wolę zachować ostrożność.
Kapitan kiwnął głową ucieszony. Wolał mieć do czynienia z człowiekiem, który nie był w dobrych stosunkach z panującym ładem, a zatem mógł się okazać tem powolniejszym instrumentem. Odpowiedział:
— To mi chwilowo wystarczy. Przyjmuję pana i dam mały zadatek za usługi, które mi wyświadczysz. Oto pięć talarów.
Wyciągnął woreczek i wyliczył sumę na stół. Kurt wszakże odsunął monetę i odpowiedział:
— Nie jestem tak zbiedzony, abym potrzebował zadatku, mój panie. Z początku robota, a potem zapłata. Tego wymaga słuszność. Co mam robić?
Strona:PL Karol May - Jego Królewska Mość.djvu/96
Ta strona została uwierzytelniona.
90