Strona:PL Karol May - Klasztor Della Barbara.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy mam panu towarzyszyć jako jeniec?
— Nie chcę używać tego słowa. Generał polecił mi sprowadzić pana wraz z towarzyszami.
— Jesteśmy na pańskie usługi, panie rotmistrzu.
— Dobrze. Proszę za mną!
Ujęli konie za uzdy i ruszyli, pod eskortą żołnierzy i rotmistrza.
— Przeklęta historja! Czego chcą od nas? — szepnął Sępi Dziób do strzelca Grandeprise’a, wypluwając kawał tytoniu, na miejsce którego wpakował drugi o kolosalnych rozmiarach.
— Któż to wiedzieć może? — odparł zapytany. — Może podejrzewają, że jesteśmy szpiegami.
— Byłaby to ładna gwiazdka! Słyszałem, że jeden z tych ananasów wymienił moje imię. Cóż generała obchodzić może?
— Wkrótce się o tem dowiemy.
— W każdym razie będziemy mieli zaszczyt mówić z samym generałem. Niech go wszyscy djabli porwą!
Minąwszy konne oddziały żołnierzy, dotarli do miasta i zatrzymali się przed główną kwaterą komendanta. Natychmiast zaprowadzono ich do generała. Zebrani u niego liczni oficerowie obrzucili wchodzących ponuremi spojrzeniami. Rotmistrz zatrzymał się wraz ze swymi żołnierzami przy drzwiach, aby mieć aresztowanych na oku.
Generał zwrócił się przedewszystkiem do Sępiego Dzioba i przez kilka chwil przyglądał się z wesołą miną jego niezwykłej twarzy. Potem rzekł:
— Nazwisko?
Sępi Dziób skinął uprzejmie głową i powtórzył:

108