Strona:PL Karol May - Klasztor Della Barbara.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

— Człowieku, cóż ci strzeliło do głowy! Nie wiesz, z kim rozmawiasz?
— Owszem, wiem, — rzekł Sępi Dziób jowialnie.
— Zachowuj się więc pan odpowiednio! Któż był pańskim kompanem?
— Kompanem? Niech mnie wysmażą w smole, jeżeli wiem, co pan przez to słowo rozumie. Czy chodzi o moich towarzyszów?
— Tak.
— To dzielni, tędzy chłopcy, którym wszystko jedno, czy mają do czynienia z generałem, czy z papugami. Byli to strzelcy, trapperzy squatterzy i Indjanie. Trzeba panu wiedzieć, że niema prawie strzelca w sawanie, któryby nie miał jakiegoś przezwiska. Jeden zapożycza je od jakiegoś przymiotu, inny od jakiejś wady. Największą moją zaletą jest nos. Czyż można się dziwić, że te przeklęte bestje nazwały mnie Sępim Nosem, lub Sępim Dziobem?
Generał nie wiedział, jak ma ocenić zachowanie się trappera. Przeszedł więc do sprawy właściwej.
— A więc jesteś pan strzelcem prerji? Czy zawsze zajmował się pan tylko myślistwem?
— Nietylko. Oprócz polowania, jadłem, piłem, spałem, cerowałem sobie spodnie, żułem tytoń i zajmowałem się podobnemi rzeczami.
Mille tonnerres! Żartuje pan sobie ze mnie?
— Nie.
— Nie radziłbym! Zna pan Juareza?
— Owszem. Bardzo dobrze.
— Walczył pan pod jego rozkazami?

111