— Generale, wypowiedział pan słowo „szpieg“. Albo musi pan dać dowody, że tak jest, albo też ja muszę otrzymać satysfakcję.
— Tylko nie tak wyniośle, mój młody poruczniku! Niech pan raczy mi powiedzieć, skąd pan przybywa?
— Z Meksyku.
— Czy odwiedzał pan tam jakichś Niemców?
— Owszem. Pełnomocnika Prus v. Magnusa.
— Ah tak. W sprawach urzędowych?
— Nie. W prywatnych.
— Dokąd pan chciał się stąd udać?
— Do Santa Jaga i hacjendy del Erina.
— Sacré! Do tej sławnej, a raczej osławionej hacjendy? Czy wiadomo panu, że hacjenda znajduje się teraz w rękach Juareza?
— Owszem.
— To wystarczy. Przybywa pan ze stolicy, udaje się pan do Juareza.
— Przybywam ze stolicy, udaję się w osobistych sprawach do Santa Jaga, — odparł Kurt. — Później udam się zapewne do hacjendy. Któż twierdzi, że szukam Juareza?
— Należy się tego spodziewać.
— A więc to tylko przypuszczenie! Nie sądzę, by ha podstawie przypuszczeń można było obrażać i więzić oficera i gentlemana.
— Znajdę dowody! — huknął generał. — Przeszukać tych ludzi!
Strona:PL Karol May - Klasztor Della Barbara.djvu/120
Ta strona została uwierzytelniona.
118