Strona:PL Karol May - Klasztor Della Barbara.djvu/126

Ta strona została uwierzytelniona.

baranek. I bogaty! Ta kolba ze złota. Pamiętasz, jak odkroił kawałek?
— Byłam przy tem.
— A pamiętasz, jak pozabijał na górze Francuzów, mimo, że sam był napół żywy... Biedak. Tak długo wił się między życiem a śmiercią. Ciężka to była sprawa, co?
— O tak, ojcze, bardzo ciężka!
— Znowu miałem nadzieję. Wiesz, co zacząłem wtedy w siebie wmawiać?
— No?
— Zacząłem sobie wyobrażać, że poprosi o twoją rękę.
Rezedilla milczała.
— Albo że przynajmniej wyzna ci swą miłość.
Znowu milczenie.
— No i cóż? — zawołał Pirnero. — Nie doszło do tego?
— Nie.
— Nie pocałował cię ani w rękę, ani w usta?
— Nie.
— A może cię uszczypał w ramię, lub w ucho?
— Także nie.
— Do kroćset! Nie zmiażdżył ci ręki w uścisku?
— Owszem. Gdy odchodził.
— Wtedy było już za późno. Ale od czasu do czasu mrugał oczami?
— Nie mogę sobie przypomnieć.
— Otóż to! Co ja się naściskałem, namrugałem, nasapałem po poznaniu twej matki. My starzy o wiele lepiej znaliśmy się na miłości, niż wy młodzi. Z Gerar-

124