Strona:PL Karol May - Klasztor Della Barbara.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

da chłop morowy, a jednak dopiero przy pożegnaniu zmiażdżył ci rękę. Osioł. Mój Boże, też byłby zięć z niego. Nie mówił ci, dokąd się udaje?
— Owszem.
— Co? Tobie powiedział, a mnie nie? Do licha! Wypraszam to sobie! Nie zniosę tajemnic, nie pozwolę, aby się coś działo poza mojemi plecami. Wygląda to tak, jakbyście byli parą kochanków. Przecież mówiłaś mi, że nie wiesz, dokąd się udał.
— Wiedziałam o tem.
— Patrzcie tylko! Dlaczegóż nie powiedziałaś mi tego?
— Była to tajemnica.
— Piekło i szatany! Macie wspólne tajemnice? Na to nie pozwolę nawet córce i zięciowi. Muszę wiedzieć o wszystkiem, nawet o ilości pocałunków na godzinę. Wynieść z tego można pewien pogląd na sytuację, konieczny dla porównania małżeństwa córki ze swojem własnem. Cóżto więc za tajemnica?
— Ojcze, chciałam zachować milczenie, ale chwila jego powrotu minęła i zaczynam się obawiać.
— Zaczynasz się obawiać? Czy to sprawa nie bezpieczna?
— Tak. Był przecież taki słaby, kiedy odjeżdżał.
— Mówże o co chodzi!
— Miał zamiar... Chciał... O mój Boże!
Przerwała w środku zdania. Utkwiła martwy wzrok w oknie. Była trupio blada; ręce przycisnęła mocno do serca.
Pirnero poszedł za jej wzrokiem. Otworzywszy

125