Strona:PL Karol May - Klasztor Della Barbara.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ożenić się? Nonsens!
— Skądże znowu? — odparł Gerard.
— Kiedyż to?
— Wkrótce.
— Z kim?
— Z pewną sennoritą, która mieszka niedaleko stąd.
— Czy straciliście głowę?
— Nie. Ale człowiek chciałby raz zakosztować szczęścia.
— Szczęścia? Niechże was wszyscy djabli! Czy małżeństwo daje szczęście? Człowiek traci tylko swobodę i samodzielność, schodzi zczasem do roli przedmiotu, którym według swego widzimisię rozporządza kobieta. Nie doradzam żeniaczki!
— Już za późno.
— Nigdy nie jest za późno! Poślijcie ją do djabła! Ma rodziców?
Tylka ojca, który, niestety, nic o mnie wiedzieć nie chce.
— Musicie z tem skończyć! Przecież w takim razie nie będziecie nawet mieli porządnego teścia! A pocóż człowiek się żeni? Aby mieć teścia, z którym można utrzymywać dobre stosunki.
— Jestem tego samego zdania. Powiedziałem już jednak, że teraz za późno.
— W takim razie współczuję z głębi serca.
— Czy mogę umieścić towar w waszym składzie? — zmienił Gerard temat rozmowy.
— Owszem. Zawołam zaraz ludzi. Ależ jesteście ostrożni! Zapieczętowaliście worki.

129