Strona:PL Karol May - Klasztor Della Barbara.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

— Myślałaś o zwykłym, biednym strzelcu... O obcym, złym człowieku, który w ojczyźnie swej był...
— Nie mów już o tem nigdy! Bóg ci przebaczył! Bóg da ci szczęście!
— Dzięki tobie, tylko dzięki tobie! Jakże się dręczyłem jeszcze w ostatnich czasach! Miałem wrażenie, że wyciągnąłem rękę po coś, czego nie dosięgnę nigdy.
— Tymczasem stało się inaczej. Jestem twoja.
— Tak, moja! — rzekł radośnie, całując ją raz po raz. — Ale co powie twój ojciec?
Na pięknej jej twarzy pojawił się figlarny uśmiech.
— Boisz się go?
— Prawie.
Z zabawnym grymasem ust, patrząc nań szeroko otwartemi oczami, zawołała:
— Sławny strzelec boi się starego Pirnera?
— Tak — powtórzył z uśmiechem.
— Niechże i tak będzie! Nie jesteś przecież sam. Znajdziesz we mnie oparcie. Zresztą, ojciec jest w tobie formalnie zakochany.
— Sądzisz więc, że powinienem z nim pomówić?
— Tak.
— Kiedy?
Zarumieniła się nieco i odparła zdecydowana:
— Kiedy zechcesz.
Znowu przycisnął ją do siebie.
— Dziś jeszcze?
— Tak, jeszcze dziś, — szepnęła, podnosząc nań oczy, błyszczące szczęściem.
— Dziękuję! Przed chwilą oświadczyłem ojcu, że mam zamiar się ożenić. Zapytał, z kim. Odpowiedzia-

133