Strona:PL Karol May - Klasztor Della Barbara.djvu/139

Ta strona została uwierzytelniona.

— Można wytrzymać.
— Można? Do kroćset! Możecie sobie wyobrazić większą posuchę?
— Owszem. W Llano estacado były wieksze posuchy.
— Może. Ale dla naszej okolicy jest to klęska. Widzieliście rzekę? Wyschła prawie do dna. Ryby giną, ludzie padają z nóg. Przeklęty kraj! Od czegóż jednak głowa na karku? Wyniosę się z niego.
Postanowienie to zaskoczyło Gerarda.
Ah. Naprawdę? Dokądże to?
Hm. Nie wiecie, skąd pochodzę? Z Pirny, z Saksonji. Tam powrócę.
— Dlaczego?
— Ponieważ wczoraj otrzymałem stamtąd list. Mam tam kolegę szkolnego, który po długoletniej pracy doszedł do stanowiska tajnego wachmistrza sądu zamiejscowego. Ma syna, który pracował naprzód przy kolei, potem był marynarzem, potem wstąpił do prokuratorji. Teraz jest rzeczywistym tajnym radcą najwyższej kasy sportowo-pocztowo-oszczędnościowo-rewizyjnej. Ten rzeczywisty tajny radca prosi mnie listownie o rękę Rezedilli.
— Do licha! Zna ją?
— Głupie pytanie! Tacy dostojni ludzie żenią się zwykle na odległość.
— Daliście już odpowiedź?
— Owszem. Oświadczyłem, że się zgadzam. Dałem swe błogosławieństwo.
— Prędkoście załatwili.
— Dlaczegóż miałem się ociągać? Przyszły mój

137