W tej długiej, uciążliwej podróży do Meksyku Peters okazał się dobrym jeźdźcem; jednakże, z powodu złego stanu drogi, nie udało się dogonić dyliżansu, ciągnionego przez cztery pary mocnych, wytrzymałych koni. Ścigający dowiedzieli się, że dyliżans przybył do stolicy przed południem, to znaczy przed kilkoma godzinami.
— Jak znaleźć tych łotrów w tem wielkiem mieście? — mruknął Sępi Dziób. — Niech djabli porwą wasze ulice i uliczki! W lesie dziewiczym, lub w prerji nie uszliby mi z pewnością.
— Mam wrażenie, że można ich będzie odszukać w dwojaki sposób, — rzekł Kurt. Dziwiłbym się, gdyby nie próbowali wtargnąć do pałacu Rodrigandów.
— Do licha, racja! Musimy odszukać ten wigwam. A drugi sposób?
— Wiadomo wam zapewne, że grób don Fernanda jest pusty?
— Oczywiście, wiem o tem. Widziałem trupa w stanie żyjącym.
— Cortejo i Landola przeczują bezwątpienia, że skierujemy nasz atak na pusty grób. Postarają się zapewne o to, by do pustej trumny włożyć innego trupa.
— Tego się można po tych łotrach spodziewać. Master poruczniku, mimo młodego wieku jest pan bardzo sprytnym człowiekiem. Musimy ich uprzedzić. No, jazda do miasta, które jest właściwie starą wsią!
Zatrzymali się przed pierwszą napotkaną gospodą.
Strona:PL Karol May - Klasztor Della Barbara.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.
12