wprawdzie kolbę ze złota, wiecie może, gdzie leży jeszcze kilka nuggetów, macie parę worków ołowiu, ale wszystko to nie umywa się do sumy, której żądam.
— Hm. A może jednak. Ile żądacie?
— Sześćdziesiąt pięć tysięcy dolarów. Jeżeli zapłacicie tę sumę, będziecie mogli zabrać wszystko, nie wyłączając mieszczących się w składach zapasów.
Gerard pokiwał głową.
— Hm. Toby było niezłe. Niestety, nie rozporządzam taką sumą.
— Byłem tego pewien! Ileż macie?
— Dwanaście tysięcy dolarów.
— To drobiazg, prawie nic! Takiemi sumami rozporządzają jedynie biedacy. Z moim rzeczywistym tajnym radcą rzecz ma się inaczej. A więc z naszego interesu nici, nawet gdybyście dostali kilkaset dolarów za ołów, który od was kupię.
— Tak, niestety. Ileż dacie za ołów?
— To zależy od gatunku.
— Jestem bardzo ciekaw.
— Pokażcie!
Gerard oddalił się w milczeniu. Po chwili wrócił z jednym workiem skórzanym.
— Dlaczego tutaj? — zapytał Pirnero. — Załatwimy interes w składzie.
— Wszystko jedno, bo i tak nie kupicie ołowiu.
Położył worek przed Pirnerem.
— A dlaczego?
— Nie będziecie mogli zapłacić.
Strona:PL Karol May - Klasztor Della Barbara.djvu/141
Ta strona została uwierzytelniona.
139