Alkad, Kurt i Peters w otoczeniu trzech policjantów pozostali przy grobach.
Cierpliwość czatujących została wystawiona na ciężką próbę, północ bowiem nadeszła, a Amerykanin nie dawał znaku życia.
— Może wcale nie przyjdą — rzekł alkalde.
— Trzeba się z tem liczyć — odparł Kurt. — W takim razie będziemy musieli wrócić jutro.
— A może przyszli, a ten strzelec...
Zbliżały się kroki. Policjant szedł po schodach.
— Idą? — zapytał rozpromieniony alkalde.
— Tak, sennor! Jest ich trzech. Trapper prosi, byście pogasili latarki. Poszedł ich śledzić. Dwaj z nich zniknęli wśród grobów, trzeci stoi przy bramie na warcie.
Czekali w wielkiej niecierpliwości. Napięcie wzrosło jeszcze bardziej, gdy po jakimś czasie zjawił się Sępi Dziób. Ponieważ było ciemno, wymienił swe imię, w obawie, aby nie pomyśleli, że jest jednym ze zbrodniarzy.
— Gdzie są? Co robią?
— Schwytamy ich — odparł z uśmiechem. — Wyciągają „hrabiego Fernanda“. Jeden stoi przy bramie na warcie. Wyślijcie dwóch policjantów, niech się doń podkradną i niech pochwycą, skoro tylko dwaj pozostali zaczną schodzić nadół.
Sępi Dziób oddalił się znowu, aby śledzić Corteja i Landolę. W myśl jego propozycji dwaj policjanci podkradli się pod bramę, aby pochwycić stojącego na warcie człowieka.
Strona:PL Karol May - Klasztor Della Barbara.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.
19