Strona:PL Karol May - Klasztor Della Barbara.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.

W grobowcu zapanowała śmiertelna cisza, zakłócił ją nagle dźwięk klucza. Po chwili rozległy się kroki. W blasku latarni ukazali się Landola i Cortejo.
Kurt stał obok Petersa.
— Czy to oni? — szepnął.
— Tak — odpowiedział zapytany.
Landola rzekł do towarzysza:
— Poświećcie dokoła!
Cortejo spełnił polecenie. Po chwili znaleźli trumnę; napis, którego szukali, wyryty był na niej złotemi zgłoskami.
Policjant nie miał czasu włożyć wieka w łożysko. Gdy Landola dotknął mocniej trumny, wieko spadło z hałasem i obydwaj złoczyńcy ujrzeli olbrzymi nos i nieruchomo utkwione w nich oczy Sępiego Dzioba.
Wydali okrzyk nieludzkiego przerażenia, kostniejąc ze strachu. Znieruchomieli. Cortejo stał jak posąg, trzymając latarkę w ręku.
Odzyskali mowę po upływie kilku sekund.
— Wielkie nieba! — zawołał Cortejo. — Kto to taki?
— Djabeł — syknął Landola.
Obydwóch łotrów, których bezecne czyny były dowodem, że nie lękają się ani Boga, ani szatana, ogarnęło przerażenie tak okropne, że ruszyć się nie mogli z miejsca.
— Djabeł — jęknął Landola.
— Tak, to szatan! — stęknął Cortejo.
Pffttf, pffttf! — bluznęło im z trumny sokiem tytuniowym prosto w twarz.

21