Strona:PL Karol May - Klasztor Della Barbara.djvu/51

Ta strona została uwierzytelniona.

nionych bez śladu. Dowiedzcie się, kim właściwie jest ten Antonio Veridante. — To nikt inny, jak Gasparino Cortejo!
— Nie może być!
— Ależ tak. Szuka swego brata. Dziś wieczorem chciał włożyć trupa do pustej trumny żyjącego hrabiego. Schwytaliśmy go. Ale wyście uwolnili.
— Powtarzam, że to być nie może!
Pah! Chcecie wiedzieć, kto był sekretarzem tego Veridante, a właściwie Gasparina Corteja? Poczciwym sekretarzem jest człowiek, którego napróżno szukacie. To Henrico Landola, pirat Grandeprise we własnej osobie!
Strzelec oniemiał. Zeskoczył z hamaku na początku opowiadania. Z szeroko otwartemi ramionami, z rozdziawionemi ustami i z rozszerzonemi źrenicami wyglądał jak wcielenie zgrozy.
— Co? — zawołał wreszcie. — To ma być Henrico Landola?
— Tak. Oszukał was, wywiódł w pole, zakpił sobie z was, nadużył waszego zaufania. A gdyśmy tego człowieka, teqo djabła wcielonego wreszcie ujęli, postawiliście na kartę wolność i życie, by go uwolnić. Żmija będzie więc mogła w dalszym ciągu kąsać i zatruwać świat jadem!
Grandeprise oddychał z wysiłkiem.
— Poznałbym chyba swego przyrodniego brata!
Ach! A więc to w dodatku taki bliski krewny?
— Tak. Pokrewieństwo to jest klątwą mego życia. Twierdzę stanowczo, że to nie był on!

49