interesie. Musi go spotkać los znacznie gorszy, a sprawcą trzeba uczynić Juareza. Jednem słowem — Juarez musi się stać mordercą cesarza Maksymiljana.
Doktór zerwał się z krzesła.
— Do licha! Wtedy byłby istotnie zgubiony. Wtedy potępiłby go cały świat. Nastąpiłby kres jego karjery.
— Tak jest. A potem? Nie byłoby ani Napoleona, ani Basaine’a, ani Austrjaka, ani Juareza. Wygralibyśmy grę!
— Do tego jednak nigdy nie dojdzie... Nie znajdziemy człowieka, który skłoniłby Juareza do splamienia się przelaną krwią cesarza.
— Och, znam kogoś, kto do tego doprowadzić powinien i doprowadzi. Człowiekiem tym jesteś pan — doktór Hilario z Santa Jaga!
Trudno opisać wyraz twarzy starca. Widać było, że słowa Arrastra przeraziły go raczej niż zaskoczyły.
— Do kroćset djabłów! Jakaż byłaby w tem moja rola? — zapytał bezradnie.
— Nic panu na myśl nie przychodzi? Tyle jest delikatnych, dowcipnych dróg i sposobów.
— Widzę tylko jeden: cesarz może zginąć jedynie śmiercią skrytobójczą.
— Nie chcemy tego. Czy zna pan jego osławiony dekret, w myśl którego każdy patrjota jest rozbójnikiem i podlega karze śmierci?
— Dekret znam. Oczywiście.
— Czy pan nie rozumie, że działanie dekretu musi spaść na tego, kto go wydał?
Strona:PL Karol May - Klasztor Della Barbara.djvu/65
Ta strona została uwierzytelniona.
63