Przybysze spojrzeli po sobie bezradnie, wreszcie Cortejo rzekł:
— Zaczekajcie, sennor! Zechce mi pan jeszcze przed rozstaniem odpowiedzieć na jedno pytanie.
Lekarz odwrócił się ze zdumioną miną.
— Odpowiedzieć na pytanie? Pocóż to? Sądzę, że nie mamy już sobie nic do powiedzenia.
— Może się jednak mylicie, sennor. Czy fotografja, którą pan nam pokazał, jest własnością sennora?
— Tak. Otrzymałem ją przypadkowo od jednego z chorych, który mi ją darował.
— Czy wolno wiedzieć, kto to taki?
— Niejaki Mariano.
— Mariano? — zawołał Landola. — Cóżto za jeden?
— To rodowity Hiszpan. Przeszedł dziwne koleje losu. Nazywał się niegdyś Alfred de Lautreville.
— W jaki sposób poznał go pan?
— Pewien kolega przekazał mi go do wyleczenia.
— Lekarz?
— Tak, lekarz niemiecki nazwiskiem Sternau.
— Doktór Sternau? — zawołał Cortejo. — Czy wiadomo panu, gdzie się ten kolega znajduje?
— Owszem. Zna pan go może?
— Słyszałem o nim jako o...
Cortejo przerwał nagle. Landola ujął go bowiem za ramię i zawołał, obrzucając Hilaria nienawistnem spojrzeniem:
Strona:PL Karol May - Klasztor Della Barbara.djvu/81
Ta strona została uwierzytelniona.
79