Strona:PL Karol May - Klasztor Della Barbara.djvu/83

Ta strona została uwierzytelniona.

Z groźną miną uderzył pięścią w stół. Lekarz potrząsnął głową.
— To się wam na nic nie zda! Nie przestraszę się krzyków i hałasów. Musicie być grzeczni, jeśli chcecie dowiedzieć się czegoś ode mnie. Zapamiętajcie to sobie. Mówiliśmy dotychczas, stojąc. Siadajcie! Lepiej spokojnie pogawędzić, niż grozić sobie wzajemnie.
Obydwaj przybysze poszli za radą Hilaria, który ciągnął dalej:
— Jestem u siebie w domu; przypuszczam, że zwrócicie się do mnie o niejedną informację i usługę. Dlatego uważam za zrozumiałe samo przez się, abyście odpowiedzieli na kilka moich pytań.
Landola założył nogę na nogę, zmarszczył czoło i rzekł:
— Pytaj, sennor!
— Tak, pytaj! Odpowiadać będziemy w miarę możności — dodał Cortejo.
— Kto was do mnie przysłał?
— Strzelec Grandeprise — odparł Landola.
— Gdzieście go spotkali?
— W Veracruz u naszego agenta Gonsalva Verdillo.
— Dokąd się później udał?
— Do stolicy. Przebywa tam dotychczas.
— Cóż robi?
— Łajdactwa, z powodu których kark złamie. Popełnił pan głupstwo, wysyłając tego człowieka. Ani uczciwy, ani pewny.
Starzec zapytał z uśmiechem:

81