Strona:PL Karol May - Klasztor Della Barbara.djvu/9

Ta strona została uwierzytelniona.

zębami. — To moja własna wina, tylko moja! Co robić?
— Musimy być cierpliwi, drogi przyjacielu, — uspakajał Kurt. — W każdym razie nie ulega wątpliwości, że wyjechali do Meksyku. Jadę za nimi następnym pociągiem. Niestety, tracę trzy godziny. Mam jednak nadzieję, że ich spotkam w Meksyku.
— Ach, mam wyprawić gońca do stolicy i do hacjendy del Erina. Chcę przez niego przesłać raporty okrętowe — rzekł Wagner. — Czy pozwoli pan, panie poruczniku, aby się przyłączył do pana?
— Chętnie. Oczywiście pod warunkiem, że mi nie będzie zawadą.
— O to się nie lękam. Zgodziłby się pan na mego Petersa?
— Ależ chętnie. Zna chyba naszych zbiegów?
— Lepiej ode mnie. No i cóż, Peters?
Zapytany nie ukrywał zadowolenia.
— Chciałbym bardzo, panie kapitanie.
— Rozumiesz trochę po hiszpańsku, co?
— Tak. Mogę się od biedy rozmówić.
— Umiesz parę słów po francusku?
— Akurat tyle, aby powiedzieć, jak bardzo kocham Maksymiljana.
— Chodźmy więc na pokład! Uporządkuję swoje rzeczy, dam ci odpowiednią instrukcje. Gdzież się spotkamy, panie poruczniku?
— Najlepiej tu, w restauracji kolejowej.
— Proszę więc tymczasem o krótki urlop.
— Ależ służę panu! Na omówienie dalszych szczegółów znajdziemy czas później.

7