— Ma pan rację. Ale cała stolica wie o tem, co zaszło. A te przeklęte łotry, Unger i towarzysze, dotrą aż tutaj.
— Skądże wiedzą, żeście się udali do klasztoru?
— Bezwątpienia powie im Grandeprise.
— Istotnie niemiła komplikacja — rzekł lekarz. — Mogę się dzięki temu znaleźć w przykrej sytuacji. Na wszelki wypadek trzeba sprzątnąć tych łotrów.
— Tak, usunęłoby to poszlaki. Ale zapomnieliśmy jeszcze o kimś. O tym przeklętym sir Drydenie!
— Ach, ten Anglik? Prawda — przyznał starzec.
— Gdzież być może?
— Jako pełnomocnik Anglji należy zapewne do orszaku Juareza.
— W takim razie rozprawimy się z nim później. W tej chwili, zdaje się, w hacjendzie przebywają najgroźniejsi dla nas wrogowie. Trzeba będzie zawładnąć tem gniazdem os.
— Niełatwa sprawa — zauważył lekarz. — Hacjenda jest bardzo rozległa, zbudowana z cegieł.
— Cóż więc począć?
— Mam myśl — rzekł Cortejo. — Jesteście przecież lekarzem, sennor Hilario.
— Jaki to ma związek z hacjendą?
— Związek wielki i widomy. Musiałby tam ktoś pojechać... — Jak się przyrządza posiłek w takiej hacjendzie? Zapewne rozmaicie, zależnie od osoby, dla jakiej strawa jest przeznaczona?
Hilario zmiarkował natychmiast, co Cortejo ma na myśli.
— Państwo jadają niekiedy co innego, niż va-
Strona:PL Karol May - Klasztor Della Barbara.djvu/90
Ta strona została uwierzytelniona.
88