— Widzę oto skutki. Ma pan ze sobą setkę Nijorów. Napadniecie na Mogollonów i odbijecie adwokata i śpiewaczkę?
— Naturalnie.
— Jakże więc może pan mówić o mojej ucieczce! Wiem, że niema dla mnie nadziei.
— Babo! — syknęła Judyta.
— Milcz! — krzyknął. — Tyś była mojem nieszczęściem! Bodajbym cię nie znał — inaczej byłoby mi się wiodło! Teraz jestem zgubiony. Jedna pozostała mi pociecha, pociecha i radość niezmierna. Musiałem się wyrzec łupu — ale też nikt inny go nie dostanie!
— Czy się pan nie myli przypadkiem? — zapytałem.
— Mylę? Pshaw! Czy nie widział pan, jak cisnąłem miljony do jeziora?!
— Czy nie można ich wydobyć?
— Z tej wody, której dna nikt jeszcze nie namacał?
— Dno ma każda woda.
— Owszem, niech pan się zanurzy! Nie wiem, jak głęboko potrafi człowiek nurkować, ale jeśli nawet pan zejdzie na dno, jeśli będziesz mógł dopóty dawać nura, dopóki nie znajdziesz torby, papiery będą zniszczone i pozbawione wartości.
— Nie sądzę.
— Nie? Mniema pan, że woda nie przeniknie do torby?
— Przeniknie, owszem, nietylko do torby, ale
Strona:PL Karol May - Ocalone miljony.djvu/107
Ta strona została uwierzytelniona.