Strona:PL Karol May - Ocalone miljony.djvu/25

Ta strona została uwierzytelniona.

Wyciągnąłem nóż i podważyłem zamek. Zadanie było łatwe, ale nasuwało wątpliwości, czy zamek równie łatwo da się zpowrotem zamknąć. Torba była otwarta — sięgnąłem ręką. Poczułem miękkie, drobne przedmioty. Potem wymacałem zwarty, napęczniały pugilares. Poza tem, nic innego. Wyjąłem pugilares. Aby przywrócić dawną objętość, ściąłem nożem pasmo płótna z namiotu u dołu i włożyłem na miejsce pugilaresu. Nacisnąłem zamek — trzasnął. Nie mogłem sobie wytłumaczyć, jak to nastąpiło, dość, że zamek był zamknięty!
Teraz musiałem się wycofać. Odwrót nie odbył się tak szybko, jak można mniemać, gdyż musiałem zacierać za sobą ślady.
Odzież na mnie była wprawdzie mokra, ale nie tak, aby miała pozostawić wilgoć w namiocie. Odłożywszy torbę na miejsce, wziąłem pugilares w zęby, wypełzłem z namiotu i wbiłem zpowrotem kołek. Posuwając się na klęczkach ku wodzie bardzo powoli, wyprostowywałem ręką trawę, którą uprzednio przygniotłem. Gdyby dziś w nocy padła na to miejsce rosa, nazajutrz nie byłoby już żadnego po mnie śladu. Skoro wreszcie dotarłem do brzegu, usłyszałem szept Dunkera, dobiegający z ukrycia:
— Bogu tysiączne dzięki!... Co to było za oczekiwanie!... Tyle razy dostawałem gęsiej skórki, że zostałbym bogaczem, gdybym znalazł na nią nabywcę.
— I mimo to musi pan jeszcze poczekać — odpowiedziałem.
— Jeszcze? Dlaczego?