Wylazłem na wybrzeże. Istotnie, sprawdziło się moje przypuszczenie. O jakie trzy kroki ode mnie stał namiot, a przed nim, w dwóch krokach ode mnie, siedziała Marta, nieco z boku, gdyż przed wejściem usadowiło się parę Indjanek. Nie mogłem dojrzeć, czy dwie, czy trzy. Teraz należało do Mrs. Werner przemówić tak, aby się nie zlękła. Najlepiej więc było nazwać ją po imieniu w języku ojczystym:
— Marto! — szepnąłem.
Drgnąła i odwróciła się przerażona. Na szczęście, nie wydała okrzyku. Podniosłem głowę, że mogła ujrzeć moją twarz, oświetloną przez chwilę światłem dalekiego ogniska, i dodałem szeptem:
— Cicho! Nie mów nic. Czy poznała mnie pani?
— Tak — szepnęła, przysuwając się nieco do mnie. Indjanki skupiły uwagę na miejscu, gdzie odbywało się zgromadzenie.
— Przychodzę, aby pani powiedzieć, że jestem wpobliżu, — rzekłem.
— Bogu dzięki! — szepnęła, składając dłonie. — Ale jakaż to odwaga...
— Przedewszystkiem niech pani powie, jak się z nią obchodzą.
— Dosyć znośnie.
— A więc nic nie grozi pani życiu?
— A jednak... Jeśli Jonatan Melton — prawda, pan nie wie wcale, co nas — —
— Wiem wszystko. Dunker, wasz przewodnik — —
Strona:PL Karol May - Ocalone miljony.djvu/27
Ta strona została uwierzytelniona.