Strona:PL Karol May - Ocalone miljony.djvu/42

Ta strona została uwierzytelniona.

Skoro świt, znaleźliśmy się na rozległej prerji. Winnetou wskazał na lewo, na wschód, i rzekł:
— Tam, w odległości półgodzinnej, przebiega droga, którą wczoraj przebyliśmy przed spotkaniem z Dunkerem. Oto już jasno; możemy przyśpieszyć jazdę.
Zamiast forsować się gwałtem, ujeżdżaliśmy na godzinę milę niemiecką. Ku naszemu zadowoleniu przed południem wiatr się ułożył. Deszcz przestał padać; chmury rozerwały się i rozproszyły przed słońcem. Ciepło świetnie na nas podziałało, deszcz zaś spełnił swoją powinność, zatarłszy nasze ślady. Na długo przed południem Winnetou wskazał na wschód, gdzie nic zresztą nie widać było, i rzekł:
— O godzinę stąd wznosi się las, na którego skraju spotkaliśmy wodza Nijorów. Moi bracia przyznają, żeśmy dobrze jechali.
Las, który niebawem ujrzeliśmy, biegł na południe. Minęliśmy go naprzełaj i w południe zatrzymali się na przeciwległym skraju, aby dać odpoczynek koniom. Po niespełna dwóch godzinach odpoczynku podjęliśmy jazdę, ale tym razem w kierunku południowo-wschodnim. Na moje zapytanie Winnetou wyjaśnił powód zmiany kierunku:
— Ujechaliśmy szmat drogi i niema obawy, iżby Mogollonowie natknęli się dzisiaj na nasze ślady. Dlatego wyjechałem na ich szlak, gdyż poznanie go może się przydać moim braciom.
Kiedy używam słowa szlak, czytelnik nie powinien sobie wyobrażać utorowanej drogi. Wjechaliśmy teraz