Strona:PL Karol May - Ocalone miljony.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.

na wysoki step, pełen piasku i kamienia, a ubogi w trawę. Chwilami natrafialiśmy na wzgórza, które trzeba było omijać. Nie dojrzałbyś prawdziwych gór Mogollon, a z północo-wschodu Sierra Blanca. Mknęliśmy ku obszarom górnej Gila, nie spotykając zresztą nigdzie ani strumyka ani źródła.
Dopiero koło wieczora wjechaliśmy na małą prerję wilgotnej okolicy. Ujrzeliśmy wnet krzewinę; u stóp wzgórza biło źródło. A zatem był to obszar, nadający się do obozowania.
— Zatrzymujemy się? — zapytał Emery.
— Nie — odparł Winnetou.
— Ale wszak moglibyśmy napoić konie!
— Tego Winnetou nie broni; ale potem jedziemy dalej, aby jeszcze przed zapadnięciem mroku przebyć las, który widzicie tam na południu, — — uff! Prędzej z koni!
Mówiąc o lesie, leżącym na południu, skierował tam spojrzenie, a my w jego ślady. Otóż zobaczyliśmy pięciu zbliżających się jeźdźców. Nie spostrzegli nas jeszcze, ponieważ, bardzo oddaleni, staliśmy w zagajniku, otaczającym źródło. Zeskoczyliśmy z koni i schwycili za broń, chociaż nie sprawiłaby nam kłopotu tak nieliczna garstka. Wyczekiwaliśmy, ukryci za krzewami.
Dosiadali świetnych rumaków. Nie mieli broni palnej, ale po bokach wisiały torby napchane zapasem żywności.
— Wywiadowcy — rzekłem.
— Nijorowie — potwierdził Winnetou. — Nie noszą