Strona:PL Karol May - Ocalone miljony.djvu/44

Ta strona została uwierzytelniona.

żadnej barwy, ale nie mogą należeć do innego plemienia. Mimo że są naszymi przyjaciółmi, musimy im dać nauczkę.
Miał słuszność. Wywiadowcy powinni być szczególnie przezorni. A owi? Nawet z bliskiej odległości nie spostrzegli, że nad źródłem ukrywają się ludzie. Nas samych, oczywiście, nie mogli zobaczyć, ale doświadczone oko dostrzegłoby teraz ślad, wijący się wśród niskiej trawy krechą ciemną. Oni zaś jechali sobie tak pewnie, jakgdyby wpobliżu swej wioski. Kiedy zbliżyli się na dwadzieścia kroków, wysunęliśmy lufy poprzez krzewy, i Winnetou zawołał w narzeczu Mogollonów:
— Stój! Ani kroku naprzód i ani jednego wtył, bo was zastrzelimy!
Przerażeni wywiadowcy osadzili na miejscu rumaki i spojrzeli bezradnie na zagajnik.
— Który zawróci konia, dostanie pierwszą kulę, — groził Winnetou. — Zejdźcie z rumaków i rzućcie nabok swoje noże!
Zobaczyli nasze lufy: ja nawet wysunąłem obie strzelby. Jeden z nich zapytał:
— Któż to ukrywa się za tym zagajnikiem?
— Jest nas dziesięciu mężnych wojowników Mogollonów. Posiadamy świetne strzelby. Skoro nie usłuchacie, jasteście zgubieni. Nie możecie ani iść naprzód, ani cofać się wstecz, nasza kule trafią was niechybnie.
Uff! Wielki Manitou opuścił nas. Chciał, aby-