Strona:PL Karol May - Ocalone miljony.djvu/59

Ta strona została uwierzytelniona.

Zeskoczył z konia i podał mi cugle do przytrzymania.
— Czy do źródła tak blisko, że dotrze tam parskanie naszych koni?
— Wprawne i czułe ucho może dosłyszeć. Dlatego lepiej będzie, jeśli cofniecie się nieco.
Winnetou znikł wśród krzewin, które zamierzaliśmy objechać. Cofnęliśmy się i zatrzymali w dosyć wielkiej, jak sądziliśmy, odległości. Upłynąła długa chwila, zanim Apacz wrócił. Ja osobiście nic nie czułem; on, człowiek natury, miał tak wyćwiczone i czułe zmysły, że czasem poprostu nie mogłem się powstrzymać od podziwu. Wrócił wreszcie i siadł wyprostowany, co było znakiem nieomylnym, że żadne niebezpieczeństwo w tem miejscu nam nie grozi.
— Moi bracia ucieszą się, skoro im opowiem, kogo widziałem, — rzekł.
— No, kogo? — zapytał Dunker, najciekawszy z pośród nas.
— Squaw, która zwie się Judytą.
— Do wszystkich par djabłów! Chętniebym ją zobaczył. Naopowiadaliście mi tyle o owej osobliwej lady, że ochota mnie bierze stanąć z nią oko w oko.
— Nie minie to pana, master Dunker. — rzekł Emery. — Nietylko ją zobaczysz, ale nawet będziesz mógł się z nią rozmówić.
— Jakto się rozmówić? — zapytałem.
— No, wreszcie schwytamy ową gołębicę? Jeśli