Strona:PL Karol May - Ocalone miljony.djvu/64

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wyśmienite! Znałeś je oddawna?
— Nie. Leżałem poprzednio z przeciwległej strony ogniska w zagajniku. Stamtąd zobaczyłem sosny i powiedziałem sobie odrazu, że stanowią pewną kryjówkę. Źródło istotnie znałem oddawna, ale kiedy zawitałem tu przed laty, drzewa nie były jeszcze tak rosłe i wspaniałe.
Tak, nasze stanowisko było jakgdyby stworzone do podpatrywania. Wszelako ściągało na nas jedno wielkie niebezpieczeństwo: gałęzie, które służyły za osłonę, rosły tak nisko nad ziemią, że to prawdziwą sztuką było przekraść się pod niemi, nie poruszając ich i nie zdradzając się szelestem. Ale Winnetou po mistrzowsku radził sobie z wszelkiemi trudnościami.
A zatem poszczęściło się nam odrazu, ale jeszcze bardziej, o wiele bardziej, kiedyśmy zaczęli podsłuchiwać i podglądać. Z początku polegało to szczęście na tem, że Judyta i czerwony rozmawiali właśnie o nas. Słyszeliśmy jak Yuma rzekł:
— Sennor Melton błędnie postępował. Nie u mnie należało napaść na owe psy. Dom dawał im osłonę; mogli się bronić, a przytem zwietrzyli, że muszą się mieć na baczności.
— Chcieliśmy pojmać ich żywcem.
— W tem sęk. Przecież i tak mieli umrzeć. Czemuż więc nie odrazu?
— W samej rzeczy. To też żałowałam później bardzo. Pobudziliśmy ich do przezorności i dzię-