Strona:PL Karol May - Ocalone miljony.djvu/88

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mój brat jest mężnym wojownikiem. Jego odwaga nie będzie tu jednak wystawiona na próbę. Proszę cię, abyś otoczył wojownikami jezioro. Skoro to się stanie, niech każdy się cofnie i schroni do lasku, czekając przybycia Mogollonów, którzy zaprowadzą swoje rumaki do źródła. Wówczas ja zapewnie wystąpię z pośród drzew, ale wojownicy niech się nie poruszą; mnie tylko zobaczą Mogollonowie. Skoro zaś podniosę rękę, niech wojownicy wystąpią, położą się nad górnym brzegiem jeziora, tworząc koło, i wycelują lufy w nieprzyjaciół. Ale niech nie strzelają, nawet w tym wypadku, kiedy ja, lub Winnetou będziemy musieli dać strzały. Jedynie na mój głośny rozkaz dadzą ognia, a i to tylko w tych wrogów, którzy spróbują strzelać do nas. Ani jeden Mogollon z tych, co się nie będą bronili, nie powinien odnieść rany. Kto przestąpi mój rozkaz, ten wprawdzie nie podlegnie karze, ale nasza już w tem głowa, aby uchodził pośród swego plemienia za tchórza. Czy wydaje ci się to słusznem?
— Mój brat powiedział, a zatem jest to słuszne, — odparł.
— Życie Mogollonów powinno był dla was święte. Ale wszystko, co posiadają, nawet ich leki, możecie uważać za swoją zdobyć.
— A wy — co wy bierzecie?
— Nic. Nie wyruszyliśmy, aby wojować i łupić zdobyć.
Oczy mu rozbłysły. Indjanin chętniej traci życie i skalp, niż lek, który jest największą jego świętością.