Nierozłączne też były rumaki oba jeźdźców. Wielki kłusak mimo największego pragnienia nie piłby z żadnego strumyka ani rzeki, gdyby wraz z nim nie nachylił się nad wodą pysk muła, ten zaś nie skubałby nawet najrozkoszniejszej trawy, gdyby tamten nie fyrknął lekko, jakby szepcząc: — Zeszli z nas i smażą krzyżówkę bawolą, a więc i my możemy sobie podjeść, gdyż przed późnym wieczorem zapewne się stąd nie ruszą! —
Nigdy żadnemu z tych zwierząt nie wpadło na myśl opuszczać towarzysza w biedzie. Ich panowie wzajemnie ocalili sobie życie wiele, wiele razy. Bez namysłu jeden rzucał się za drugiego w największy wir niebezpieczeństw. Tak samo wierzchowce nieraz sobie pomagały, kiedy trzeba było wyciągnąć kamrata z opresji, lub obronić silnemi, ostremi kopytami wobec wroga. Ta czwórka ludzi i zwierząt tworzyła solidarny zespół, zawsze występujący razem.
Obecnie oto pędzą w kierunku północnym. Rano koń i muł piły wodę i skubały tłustą trawę dosyta, obaj zaś jeźdźcy również się napili i spożyli udziec jeleni, którego resztę dźwigał kłusak. A zatem nie można powiedzieć, aby głód im doskwierał.
Tymczasem słońce dosięgło zenitu, poczem powoli zaczęło się zniżać. Było wprawdzie nader gorąco, ale dął oświeżający wietrzyk. Przetykany mirjadami kwiatów kobierzec traw nie miał jeszcze bronzowego, spalonego odcienia
Strona:PL Karol May - Old Shatterhand.djvu/016
Ta strona została uwierzytelniona.
12