odpowiedź. Jeśli zaś chcecie, zanim ulotnicie się stąd, rozmawiać z tym drabem — i owszem, nic nie mam przeciwko temu. Nie zrozumie was, wy zaś nie wyglądacie mi wcale na profesorów indiańskiego języka. Jestem bardzo ciekaw tej rozmowy.
Jemmy wzruszył wzgardliwie plecami i zwrócił się do Indjanina.
Chłopak leżał z półotwartemi oczami. Nie zdradzał ani spojrzeniem, ani miną, że przysłuchuje się rozmowie, że ją rozumie. Był bardzo młody. Miał, być może, jak określił grubas, lat osiemnaście. Nosił ciemne, proste włosy, nader długie. Nie zdobiła go odznaka plemienna. Twarz nie była pomalowana, a przedział na głowie nie był pokryty ochrą, ani cynobrem. Nosił koszulę myśliwską z miękkiej skóry i legginy ze skóry jeleniej z frendzlami w szwach. Pośród tych frendzli nie widać było włosu ludzkiego — znak oczywisty, że młodzieniec nie zabił jeszcze człowieka. Ozdobne mokasyny upiększył szczeciną morskiego jeża, jak to słusznie przypuszczał Jemmy. Na drugim brzegu, gdzie koń Indjanina stał już nad rzeką i chciwie pił wodę, leżał długi nóż myśliwski, a u siodła wisiał obciągnięty skórą grzechotnika kołczan i łuk, sporządzony z rogów górskich owiec, który zapewne wart był dwóch, czy trzech mustangów. To skromne uzbrojenie dowodziło pokojowych zamiarów Indjanina.
Strona:PL Karol May - Old Shatterhand.djvu/039
Ta strona została uwierzytelniona.
35