na skale, niedostępny dla ich wystrzałów. Wystąpił naprzód i umówił się, że będzie walczył bez broni z trzema uzbrojonymi w tomahawki wrogami. Wszystkich trzech powalił pięścią, między innymi Szi-tsza-pahtah[1], najsilniejszego męża plemienia. Rozległo się wycie w górach i lamenty w wigwamach Ogallalla. Nie ucichło jeszcze dotychczas — ponawia się w rocznicę śmierci trzech wojowników. Teraz upłynął shakoh[2] i najmężniejsi wojownicy plemienia wyruszyli do Yellowstone, aby nad grobem poległych śpiewać pieśni śmierci. Każdy biały, którego spotkają, jest zgubiony; przywiązuje się go do pala męczeńskiego nad grobem zabitych przez Old Shatterhanda i musi umrzeć w powolnych męczarniach, aby dusza jego usługiwała w Wiecznych Ostępach duszom zabitych. — Po krótkiej pauzie dodał powoli stłumionym głosem: — Pogromca niedźwiedzi i jego przyjaciele zostali zaskoczeni podczas snu i schwytani w niewolę.
Marcin zerwał się z miejsca i krzyknął:
— Bob, natychmiast osiodłaj konie! Frank, zapakuj czem prędzej amunicję i żywność, a ja tymczasem naoliwię broń i naostrzę noże. Najpóźniej za godzinę ruszamy ku Yellowstone-river.
— Rozumie się! — zawołał Frank, powstając szybko. — Do wszystkich djabłów, czerwoni grubo mi zato zapłacą!