Indjanina ugodził mnie w lewą nogę. Dopiero po miesiącach mogłem się nią posługiwać, lecz zostałem Hobble-Frankiem[1]. Dokładnie zapamiętałem sobie czerwonego. Nigdy nie zapomnę jego oblicza i — biada mu, jeśli kiedykolwiek spotkam! My Sasi słyniemy jako najłagodniejsi Germanowie, ale nasze nacjonalne zalety nie mogą od nas wymagać, abyśmy się pozwolili bezkarnie pod osłonką nocki, kiedy gwiazdy błyszczą z nieba, okradać i ranić w nogę. Wierzę, że ów Sioux należy do Ogallalla i kiedy... — — Cóż takiego?
Urwał, ponieważ gruby Jemmy osadził wierzchowca na miejscu i wydał okrzyk zdziwienia. Mieli już za sobą większą szerokość piaszczystego skarbu. Wjechali teraz na grunt skalisty i oto w miejscu, gdzie się znów zaczęły piaski, zatrzymał się Jemmy.
— Co takiego? — odparł. — Chciałbym sam wiedzieć! Czy właściwie mam oczy?
Ze zdumieniem spoglądał na piasek. Teraz Frank zobaczył, co jest powodem owego zdumienia.
— Czy to możliwe? — zawołał. — Ślad zupełnie się odmienił!
— A jakże. Przedtem był ślad niejako słonia, a teraz jest wyraźny trop wierzchowca. To koń indjański: nie ma podków.
— Czy to naprawdę ten sam ślad?
— Naturalnie. Tu za nami tkwi skała,
- ↑ Hobble — chromy.