— Winnetou będzie jechał przodem — rzekł. — Moi bracia niech jadą za mną nie szybciej, niż gdyby stąpali chyżym krokiem, i niech unikają szmeru. Niech uczynią wszystko, czego Old Shatterhand od nich zażąda.
Skoczył z konia i przez chwilę uwijał się przy jego kopytach, poczem dosiadł wierzchowca i pogalopował. Tętent brzmiał głucho, jakgdyby ktoś uderzał pięścią o ziemię. Reszta towarzystwa ruszyła za nim powolniejszym kłusem.
— Co Winnetou takiego uczynił? — zapytał Davy.
— Czyście nie widzieli, jak poprzednio wręczyłem mu plecionki? — odpowiedział Old Shatterhand. — Obuł w nie swego ogiera, aby go nie usłyszano.
— Czemu to?
— Szoszoni, którzy schwytali waszych przyjaciół, nie pomyśleli, że ci mogą mieć wpobliżu towarzyszy. Ale Mężny Bawół, ich wódz, jest mądrzejszy i rozumniejszy od swoich wojowników. Zmiarkuje, że myśliwi nie odważyliby się samowtór zapuścić w tak niebezpieczne okolice. Bardzo być więc może, że wysłał wywiadowców.
— Pah! Byłaby to daremna subjekcja. Jakżeby nas mogli zdybać w tych mrokach? Nie wiedzą, gdzie jesteśmy, a nie zobaczą naszych śladów.
Strona:PL Karol May - Old Shatterhand.djvu/126
Ta strona została uwierzytelniona.