i gęsiego. Ale przy koniach i jeńcach musi pozostać ktoś, na kim moglibyśmy polegać. Mam na myśli Wohkadeha.
— Uff! — zawołał młody Indjanin, zachwycony zaufaniem Shatterhanda.
Było to właściwie ryzykiem zostawiać jeńców i konie, które dźwigały wszystką własność jeźdźców, pod opieką młodzieńczego Indsmana, lecz szczerość, z jaką Wohkadeh powiedział, że oddałby życie dla Old Shatterhanda, pozyskała mu serce białego. Poza tem Shatterhand wiedział, że młodzieniec posiada zimną krew, której wymagała ta odpowiedzialna placówka.
— Mój młody czerwony brat posiedzi przy jeńcach z nożem w ręce — rzekł. — Skoro który z Szoszonów zechce uciec lub sprawić szmer, brat mój potrafi go unieszkodliwić.
— Wohkadeh nie zawaha się! — powiedział czerwonoskóry tonem nader wymownym i poważnym.
Wyciągnął nóż bowie i usiadł między jeńcami, których ostrzeżono po raz drugi. Pięciu myśliwych zaczęło ukradkiem złazić nadół.
Skarp był, jak już wspominaliśmy, bardzo stromy. Drzewa, gęsto skupione, i chróst między niemi zmuszały ostrożnych westmanów do powolnego bardzo stąpania. Nie wolno było wywołać żadnego szmeru. Złamanie najmniejszej gałązki mogło zdradzić obecność.
Winnetou szedł na przodzie. Jego oczy naj-
Strona:PL Karol May - Old Shatterhand.djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.