nęli wokół namiotu, aby przyjąć wroga, z jakiejkolwiek strony przybędzie.
Wystawiono poprzednio cztery posterunki we wszystkich kierunkach. Skoro padły strzały, trzej strażnicy natychmiast wycofali się do obozu. Ale czwarty nie nadchodził. Był to najznakomitszy z pośród strażników, Moh-aw[1], syn wodza. Jeden ze śmiałków zgodził się go szukać. Położył się w trawie i pełzał w kierunku placówki zaginionego. Po pewnym czasie wrócił ze strzelbą Moskita. To był dowód pewny, że syn wodza doznał nieszczęśliwego wypadku.
Stary wojownik odbył krótką naradę z najwybitniejszymi Szoszonami. Postanowiono szczególną pieczą otoczyć namiot, gdzie się znajdowali jeńcy, konie zaś trzymać wpobliżu obozu i czekać świtu. — — —
Tymczasem myśliwi, postarawszy się, aby obaj jeńcy nie mogli dobyć głosu, w ciszy i skupieniu nadstawiali ucha. Nic nie było słychać, prócz stłumionego trawą stąpania koni.
— Moi bracia słyszą, jak Szoszoni skupiają konie. Przywiążą rumaki niedaleko namiotów i będą czekali świtu — rzekł Winnetou. — Możemy iść!
— Tak, wycofajmy się, — powiedział Old Shatterhand. — My wszakże nie będziemy czekać do rana. Oihtka-petay wkrótce się dowie, czego od niego żądamy.
- ↑ Moskit.