krzyknął w odpowiedzi murzyn, biegnąc za śladem.
Myśl o smakołyku kazała mu zapomnieć o przezorności. Marcin poszedł za nim, aby w razie potrzeby pośpieszyć z pomocą, atoli murzyn wyprzedził go o znaczną odległość.
Doszli do skraju lasu. Grunt wznosił się równie stromo po tej stronie doliny, jak po drugiej. Trop biegł prosto poprzez drzewa pomiędzy wielkie głazy, wciąż tak wydeptany, że niepodobna było rozróżnić pojedyńczego śladu.
Murzyn wspinał się coraz wyżej. Pomiędzy gęstemi drzewami pełno było chróstu. Naraz Marcin usłyszał ucieszony głos murzyna.
— Massa przyjść, prędko przyjść! Masser Bob znaleźć gniazdo opossum!
Młodzian czem prędzej pośpieszył ku negrowi. Wszak nie było mowy o opossum, a więc murzyn mógł się znaleźć w niebezpieczeństwie, którego nawet nie przeczuwał.
— Stój, stój! — ostrzegł Marcin głośno. — Nic nie rób, dopóki nie przyjdę!
— O, tu być dziura — drzwi do gniazda opossum. Masser Bob złożyć wizytę.
Marcin dotarł do miejsca, gdzie znajdował się Bob. Było tu pełno nagromadzonych głazów. Dwa złomy skalne, wsparte o siebie, tworzyły niejako jaskinię, pod którą wznosiły się gęste krzewy orzechu laskowego, dzikiej morwy, maliny i jeżyny. Poprzez krzewy prowadził udeptany trop.
Strona:PL Karol May - Old Shatterhand.djvu/188
Ta strona została uwierzytelniona.