Strona:PL Karol May - Skarb w Srebrnem Jeziorze 01.djvu/012

Ta strona została uwierzytelniona.

Jednakże widok, jaki im się ukazał, nie był bardzo zajmujący. Lewisburg nie miał wówczas jeszcze tego znaczenia, co dzisiaj. W przystani stało tylko trochę próżniaków, do zabrania leżało kilka pak i pakunków, a nowych pasażerów, którzy weszli na pokład, nie było więcej, jak trzech.
Jeden z nich był białym o wysokiej i nadzwyczaj silnej postaci. Nosił tak gęstą i ciemną brodę, że widać było z poza niej tylko oczy, nos i górną część policzków. Na głowie miał starą czapkę bobrową, która w ciągu lat stała się prawie nagą — określić jej dawny kształt było niemożliwością — najprawdopodobniej przeszła już wszelkie możliwe formy. Ubranie tego człowieka składało się ze spodni i bluzy z mocnego, szarego płótna. Za szerokim pasem tkwiły dwa rewolwery, nóż i kilka niezbędnych dla westmana drobiazgów; pozatem miał ciężką dubeltówkę, do której łożyska przywiązany był długi topór.
Kiedy zapłacił należność za przejazd, rzucił badawczo okiem po pokładzie. Porządnie odziani pasażerowie kajutowi zdawali się go nie obchodzić. Spojrzenie jego padało na resztę, która wstała od gry, by przyjrzeć się wchodzącym na pokład; przesuwając wzrok na każdego z osobna, ujrzał kornela: wtedy szybko odwrócił oczy, jak gdyby go zupełnie nie zauważył; podciągając jednak na mocne uda cholewy wysokich butów, mruczał cicho do siebie:
— Behold! Jeśli to nie jest czerwony Brinkley, to niech mię uwędzą i pożrą razem z łupiną! Widocznie nie zna mnie!
Ten, o którym myślał, ździwił się również jego