Old Firehand nie miał pod ręką skuteczniejsze] broni był przekonany, że zwierzę pochwyci go teraz, lecz się stało inaczej: pantera, pozostając w postawie wyprostowanej na schodach, odwróciła powoli głowę, jakby się inaczej rozmyśliła. Czyżby kula, która mogła na milimetr przebić się przez twardą czaszkę, wystrzelona z takiej blizkości, przyprawiła panterę o pewnego rodzaju otumanienie? A może kopnięcie, wymierzone w jej czuły nos, było za bolesne? Dość na tem, że nie zwróciła więcej oczu na Old Firehanda, lecz na pokład przedni, gdzie stała teraz może trzynastoletnia dziewczynka bez ruchu, jakby odurzona strachem, wyciągając obie ręce ku mostkowi. Była to córka owej kobiety, którą Old Firehand uratował przed panterą. Dziecko samo uciekało, gdy zobaczywszy matkę w niebezpieczeństwie, osłupiało z przerażenia, a jasna, zdala widoczna sukienka wpadła w oczy zwierza. Ten zdjął łapy ze schodów, obrócił się i w długich, na sześć do ośmiu łokci, skokach rzucił się na dziewczynkę.
— Moje dziecko, moje dziecko! — jęczała matka.
Wszyscy widząc to krzyczeli, lecz nikt nie mógł pomóc. Nikt? przecież znalazł się jeden i to ten, któremu najmniej przypisano by odwagi i przytomności umysłu: młody Indjanin.
Stał on z ojcem w oddaleniu może dziesięciu kroków od dziewczynki, kiedy spostrzegł straszne niebezpieczeństwo; błysnął oczyma i spojrzał na prawo i lewo, jakby szukając drogi ratunku; potem zrzucił koc z ramion, a krzyknąwszy na ojca w języku Tonkawa. „Tiakaitat, szai szoyana — pozostań; będę pływał!“ — skoczył w dwu susach ku dziewczynce, chwycił ją wpół
Strona:PL Karol May - Skarb w Srebrnem Jeziorze 01.djvu/036
Ta strona została skorygowana.