Strona:PL Karol May - Skarb w Srebrnem Jeziorze 01.djvu/087

Ta strona została skorygowana.

baraku. Czwartego dnia wyszła nam żywność; udałem się więc ze starszym synem, aby zdobyć mięso. Mieliśmy się na ostrożności, ale nie było ani śladu rafterów Kiedyśmy powoli i cicho przedzierali się przez las, ujrzałem nagle, może o dwadzieścia kroków, owego dowódcę za drzewem. Lecz i on spostrzegł mego syna wymierzył do niego z karabinu. Nie było nigdy moją pasją zabijać bez potrzeby człowieka, to też przyskoczyłem tylko szybko, wyrwałem mu strzelbę z ręki, a nóż i pistolet z za pasa i wymierzyłem taki policzek, że opadł na ziemię. Nie stracił jednak przytomności, a nawet był żwawszy ode mnie; w jednej chwili zerwał się i znikł, zanim mogłem wyciągnąć ku niemu rękę.
— Do wszystkich djabłów! Za tę głupotę musiałeś potem odpokutować! — zawołał jeden z towarzyszy. — Założę się, że ten człowiek zemścił się za to uderzenie!
— Tak, zemścił się — potwierdził stary, zerwawszy się; przeszedłszy jednak kilka razy tam i zpowrotem usiadł i ciągnął dalej: — Szczęście sprzyjało nam na polowaniu. Kiedy wróciliśmy, poszedłem poza dom złożyć zdobycz. Zdawało mi się, że słyszę okrzyk przerażenia, ale, niestety, nie zwróciłem na to uwagi. Wchodząc do izby, ujrzałem mych ludzi związanych i zakneblowanych przy ognisku; równocześnie i mnie pochwycono i rzucono na ziemię. Rafterowie przyszli w czasie naszej nieobecności do farmy, a pokonawszy żonę i młodszego syna, czekali potem także na nas. Kiedy starszy syn nadszedł przede mną, rzucili się tak szybko na niego, że zaledwie miał czas wydać okrzyk ostrzegawczy. Mnie poszło ni gorzej ni lepiej. Stało się to wszystko tak niespodzianie i tak prędko, że leżałem związany,