rze umieli, ale, by stawić opór w sześciu tej jednej osobie, zabrakło im odwagi; uciekli w las, kryjąc się poza domem.
— To ów przybysz wzbudzający obawę, musiał być bardzo znakomitym westmanem?
— Westmanem? Pshaw! To był Indjanin! Tak, ludzie, mówię wam, uratował mię czerwony!
— Czerwony? I wzbudził taki postrach, że sześciu rafterów uciekło przed nim? Niemożliwe!
— To był Winnetou!
— Winnetou, Apacz? Good lack! To rzeczywiście możliwe! Czy i wtedy był już tak znany?
— Był wówczas wprawdzie w początkach swej sławy, ale jeden z rafterów, ten, który wykrzyknął jego imię i pierwszy znikł, poznał go już widocznie w sposób taki, że nie życzył sobie powtórnego spotkania. Ponadto, kto widział choć jeden jedyny raz Winnetou, ten wie, jakie wrażenie wywiera już samo pojawienie się jego.
— Ale pozwolił tym drabom umknąć?
— Zrazu, tak! Czy tybyś inaczej postąpił? Po ich pośpiesznej ucieczce poznał wprawdzie, że nie mają czystego sumienia, ale przecież nie znał rzeczywistego stanu rzeczy. Podszedłszy dopiero, zobaczył na ziemi trzy trupy, których przedtem nie mógł dostrzec. Wiedział już wprawdzie, że popełniono zbrodnię, ale nie mógł ścigać zbiegów, bo musiał mną się zająć. Kiedy się obudziłem; klęczał nade mną, zupełnie jak ów Samarytanin z Pisma Świętego, i oswobodził mię od więzów i knebla. Nie czułem doprawdy żadnego bólu i skoczyłem, chcąc się podnieść, ale Indjanin na to nie pozwolił.
Przeniósł trupy i mnie do domu, gdzie mogłem
Strona:PL Karol May - Skarb w Srebrnem Jeziorze 01.djvu/089
Ta strona została skorygowana.