łyby kornela.
— A więc nie był sam, lecz w towarzystwie innego i tego ty zakłułeś.
— To słusznie! Teraz my tu czekać, aż kornel powrócić.
Trampi prowadzili bardzo ożywioną rozmowę, a gadali o wszystkiem możliwem, tylko nie o tem, co dla obu podsłuchujących mogło mieć wartość; aż wreszcie jeden odezwał się:
— Ciekawym bardzo, czy kornel się nie pomylił. Byłoby to nieprzyjemnem, gdyby rafterzy już nie znajdowali się tutaj.
— Są jeszcze i to bardzo blisko — odpowiedział drugi. — Wióry, które woda naniosła, wszak są jeszcze zupełnie świeże; pochodzą z wczoraj lub co najwyżej z przedwczoraj.
— Jeśli to prawda, to musimy się cofnąć, bo jesteśmy tu zbyt blisko tych drabów i mogą nas zauważyć, a przecież nie powinni nas widzieć. Z nimi nie mamy właściwie żadnej sprawy, a chcemy dostać tylko Czarnego Toma i jego pieniądze.
— I nie dostaniemy ich — przerwał trzeci. — Czy sądzicie, że rafterzy nas nie spostrzegą, gdy zawrócimy nawet kawałek drogi? Pozostawimy ślady, które się zatrzeć nie dadzą! A dowiedzą się o naszym pobycie tutaj, to już po pięknym planie!
— Wcale nie! Wystrzelamy drabów!
— Pytanie tylko, czy się ustawią i pozwolą spokojnie wystrzelać? Dałem kornelowi bardzo dobrą radę, ale, niestety, odtrącił ją. Na Wschodzie, w wielkich miastach, okradziony idzie na policję i jej pozostawia odszukanie
Strona:PL Karol May - Skarb w Srebrnem Jeziorze 01.djvu/098
Ta strona została skorygowana.