Strona:PL Karol May - Skarb w Srebrnem Jeziorze 01.djvu/100

Ta strona została skorygowana.

— Bruns i ja przypuszczaliśmy, że rafterzy znajdują się w dole rzeki; udaliśmy się więc w tym kierunku. Musieliśmy posuwać się bardzo ostrożnie i powoli, gdyż inaczej spostrzeżonoby nas. Tymczasem zrobiło się ciemno. Ja chciałem zawrócić, ale Bruns na to się nie zgodził, bo widzieliśmy liczne ślady, które pozwalały się domyślać, że niedaleko już do miejsca spławu. Bruns był zdania, że poczujemy woń ogniska, jakie rafterzy muszą rozpalić choćby ze względu na moskity. I rzeczywiście. Poczuliśmy dym, a na wysokim brzegu widać było nawet słabą jasność, jakby ogniska, przebijającą się poprzez krzaki i drzewa. Wdrapaliśmy się na brzeg. Przed nami płonął ogień, a wokoło niego siedziało dwudziestu rafterów. Poczołgaliśmy się bliżej; ja pozostałem pod drzewem, a Bruns ukrył się za domem. Nie mieliśmy jeszcze czasu zwrócić uwagi na ich rozmowę, kiedy nadeszło dwu jakichś drabów. Byli to obaj Indjanie z „Dogfisha“; — żeby ich djabli wzięli!
Trampów zaskoczyła ta wiadomość, a wprost jak piorun uderzyła w nich wieść o tem, co wódz Tonkawa opowiedział rafterom. Kornel ciągnął dalej:
— Widziałem, jak czerwony zgasił ogień. Rozmawiano potem tak cicho, że nie mogłem niczego zrozumieć. Chciałem się więc oddalić, ale musiałem czekać na Brunsa. Nagle z poza baraku, za którym się ukrył, rozległ się krzyk tak straszny, że mię dreszcz przeszedł. Bałem się o Brunsa i poczołgałem się ku chacie. Było tak ciemno, że musiałem rękami macać, aby rozpoznać drogę. Natknąłem się przytem na ciało ludzkie, leżące w kałuży krwi; zląkłem się straszliwie, poznawszy po ubraniu, że to Bruns; otrzymał pchnięcie w plecy — przeszło przez