niach — lecz wy dwaj chodźcie ze mną!
Skinął na trampów, siedzących po jego prawej i lewej ręce, a kiedy powstali, szepnął:
— Ja udaję tylko, bo tam ztyłu w sitowiu leży jakiś drab, na pewno rafter; jeśli zauważy, że poluję na niego, ucieknie. Skoro więc rzucę się, chwyćcie go także; w ten sposób dostaniemy go tak mocno, że nie będzie się mógł bronić. A więc — naprzód!
Obrócił się błyskawicznie i skoczył ku miejscu, gdzie ujrzał głowę. Wódz Tonkawów był nadzwyczaj ostrożnym, doświadczonym i bystrym człowiekiem; widział, że kornel szeptał z owymi ludźmi i że jeden wykonał niechcąco poruszenie wtył. Choć było to prawie niedostrzegalne, zdradziło jednak Wielkiemu Niedźwiedziowi, o co idzie; dlatego dotknął ręką raftera i szepnął:
— Szybko precz! Kornel cię zobaczyć i schwycić. Prędko, prędko! — Równocześnie obrócił się i, nie podnosząc z ziemi, rzucił się poza krzak najbliższy. Było to dziełem najwyżej dwu sekund, ale już zabrzmiał za nim okrzyk kornela „naprzód“, a kiedy się obejrzał, zobaczył, jak ten rzucił się na Missouryjczyka. Za jego przykładem poszli obaj trampi.
Stary Blenter mimo swej sławnej przytomności umysłu został zupełnie zaskoczony. Trzej napastnicy trzymali go silnie za ręce i nogi, a i reszta trampów szybko przybiegła ku nim. Indjanin wyciągnął nóż, chcąc ratować starego, lecz zrozumiał, że takiej przewadze nie podoła. Nie pozostało mu więc nic innego, jak zobaczyć, co się stanie z Missouryjczykiem; by jednak i jego nie odkryto, popełznął nieco wbok i ukrył się za krzakiem.
Strona:PL Karol May - Skarb w Srebrnem Jeziorze 01.djvu/102
Ta strona została skorygowana.